"Biała wiedźma" Adam Zalewski

Tytuł Biała wiedźma
Autor Adam Zalewski
Wydawnictwo Red Horse
Stron 618

Data wydania 2008-10


„Biała wiedźma” to moje pierwsze, długo wyczekiwane spotkanie z prozą Adama Zalewskiego. Debiutancką powieść pisarza wydawca reklamuje jako „wybuchową mieszankę Stephena Kinga, ‘Murder ballads’ Nicka Cave’a i indiańskich legend”. I muszę przyznać, że tym razem nie jest to opis zupełnie bezpodstawny. Choć nie wszystko mi się w tej książce podobało, ogólne wrażenie jest zdecydowanie na plus i z pewnością sięgnę po kolejne powieści jej autora.

Akcja toczy się w małym miasteczku Cedar Peak na amerykańskiej prowincji. Życie wszystkich mieszkańców zmienia się nie do poznania, gdy pewnego dnia w miejscowym barze dochodzi do masakry – nieznany sprawca morduje siekierą właściciela i dwie młode kobiety, po czym ulatnia się nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Kilka dni później znika kilkunastoletni chłopiec i wszystko wskazuje na to, że padł ofiarą tego samego sprawcy. Jednocześnie nad pobliskim jeziorem, zwanym dawniej przez Indian Białą Wiedźmą, dochodzi do dziwnych zdarzeń. John Adams, architekt w średnim wieku dochodzący do siebie po załamaniu nerwowym, oraz szeryf Jeff  Standfield usiłują odkryć, co naprawdę dzieje się w Cedar Park.

Książka została podzielona na trzy części. Pierwsza rozpoczyna się dość mocno, bo od wspomnianej masakry w barze u Erniego. W kolejnych rozdziałach mamy możliwość poznania głównych bohaterów, ich rodzin oraz przyjaciół. Zalewski dosyć szczegółowo kreśli przed oczami czytelnika wizję małego, sennego miasteczka, w którym pozornie nic się nie dzieje, ale pod płaszczykiem nudy i melancholii aż kipi od skrywanych uczuć i namiętności. W części drugiej z kolei akcja skupia się na sadystycznym mordercy – poznajemy jego dzieciństwo i kolejne wydarzenia, które doprowadziły go do Cedar Peak. Natomiast ostatnia część to historia Białej Wiedźmy, typowy horror, gdzie krew się leje, trup pada gęsto, a zjawiska paranormalne spotykamy na niemal każdym kroku.

Niezbyt przepadam za powieściami polskich autorów, których akcja toczy się w Stanach Zjednoczonych i które mają wyglądać jak „amerykańskie”, ale na kilometr bije z nich sztuczność i/lub niedopracowanie. A jednak w tym przypadku nie mogę Zalewskiemu absolutnie niczego zarzucić – sprawdził się świetnie przy oddaniu realiów życia i klimatu amerykańskiej prowincji i pod tym względem książka wypadła naprawdę świetnie. Ponadto umiejętnie stopniowane napięcie, zwłaszcza w pierwszej części, sprawia, że trudno oderwać się od lektury, choć całość liczy sobie sześćset stron.

Odniosłam jednak wrażenie, że autor nie do końca mógł się zdecydować, czy napisać thriller o seryjnym, psychopatycznym mordercy, czy horror bazujący na indiańskiej legendzie. Podczas gdy w części pierwszej mamy zalążki obydwu historii, w kolejnych okazuje się, że nie są one niczym ze sobą związane. Nie obyło się także bez drobnych wpadek, które nie mają dużego sensu, a wprowadzają niepotrzebne zamieszanie. Pierwsze spotkanie Adamsa i Standfielda ze zjawiskiem paranormalnym jest nielogiczne z punktu widzenia dalszych wydarzeń i sugeruje wspólną oś dla obydwu wspomnianych wątków. Tak się jednak nie dzieje, więc nie wiem, skąd ten pomysł autora. Nie rozumiem także motywu z tajemniczą mleczną błoną pokrywającą oczy zabójcy w chwili, gdy dokonywał kolejnych morderstw. To także sugeruje element nadnaturalny, ale nic z tego nie wynika.

Niemniej jednak, „Biala wiedźma” spełniła swoje zadanie – wywołała gęsią skórkę i obawę przed zgaszeniem nocnej lampki. Nie jest to przy tym zwykły horror-siekanka, ale można doszukać się w niej pewnej głębi i całkiem niezłej analizy ludzkiej psychiki. Jednym słowem – polecam.

Moja ocena: 5-/6

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę".