![]() |
Tytuł Czego nie słyszał Arne Hilmen Autor Iwo Zaniewski Wydawnictwo W.A.B. Data wydania 2012-10 Stron 352 |
Debiutancka książka Iwa Zaniewskiego „Czego nie słyszał Arne Hilmen” zaintrygowała mnie od momentu, gdy zobaczyłam ją w zapowiedziach wydawniczych. Interesujący opis pobudzał wyobraźnię, dając nadzieję na „thriller o nietypowej budowie”, a świetna okładka jeszcze spotęgowała dobre wrażenie.
Arne Hilmen już od kilkunastu lat stoi na czele komisariatu w jednym z norweskich miast. Trwa właśnie noc polarna, wszystko spowija ciemność i zdaje się, że nawet przestępcy nie mają ochoty na aktywną działalność. W pilnowanej przez niego dzielnicy nie dochodzi do morderstw, ani strzelanin. Nawet narkotykowych dealerów próżno tu szukać. Życie toczy się spokojnie i leniwie. Pewnego dnia siedemdziesięcioletnia wdowa Ronstad zgłasza na policję zaginięcie służącej. Jednocześnie w okolicy coraz częściej, bez żadnego powodu, uruchamiają się alarmy zainstalowane wewnątrz domów. Pozornie nic poważnego się nie dzieje, ale gdy następnego dnia po rozmowie z Hilmenem staruszka umiera, policjant zaczyna podejrzewać, że przyczyną jej śmierci nie był zwykły zawał. Wrażenie, że coś jest nie tak, potęguje fakt, że odnaleziona w jednym ze szpitali służąca pani Ronstad, również leciwa staruszka, zdaje się być czymś skrajnie przerażona. Nie mając jednak podstaw do wszczęcia oficjalnego dochodzenia, Arne rozpoczyna prywatne śledztwo.
Powieść zdecydowanie nie jest typowym thrillerem. Brak w nim morderstwa (choć, czy na pewno?), z wyjątkiem głównego bohatera działającego na własną rękę, policja właściwie nie jest zaangażowana w tę sprawę. Mało tego, nikt poza Hilmenem nawet nie podejrzewa, że jakakolwiek „sprawa” istnieje. Dlatego też choćby ze względu na tę nowatorskość należy się autorowi pochwała.
Pierwszą połowę książki przeczytałam w oka mgnieniu. Narastający nastrój grozy błyskawicznie mi się udzielił, a niepokojący opis wizyty Hilmena w domu zmarłej pani Ronstad przyprawił mnie o gęsią skórkę. Niewytłumaczalne zjawiska, których świadkiem był mężczyzna, mogłyby z powodzeniem stanowić bazę porządnego horroru. Ostatecznie jednak autor postanowił nie iść w kierunku zagadek paranormalnych i na wszystko odnalazł racjonalne wytłumaczenie. I tutaj pojawia się pewien problem. Choć doceniam oryginalny pomysł Zaniewskiego, muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego i w pewnym momencie poczułam lekkie ukłucie rozczarowania. Mniej więcej od połowy właściwie wiadomo, gdzie tkwi rozwiązanie tajemnicy, brak jedynie przekonujących ku temu dowodów.
Jak już wspomniałam wcześniej, bardzo podoba mi się wydanie książki. Dużym plusem jest wyraźny druk i brak literówek oraz oprawa ze skrzydełkami, dzięki którym rogi się nie zaginają. Przede wszystkim jednak świetnym rozwiązaniem było wykorzystanie na okładce zdjęcia autora książki (tak, tak drogie panie, to jest właśnie Iwo Zaniewski).
Trudno jest rozpoznać w tej powieści debiut literacki – zarówno styl pisania, jak i umiejętne stopniowanie napięcia (przynajmniej do pewnego momentu) nie pozostawiają wiele do życzenia. Mam jedynie nieco mieszane uczucia odnośnie zakończenia, które nie jest zupełnie jasne. Całość wypada jednak zdecydowanie na plus, dlatego z niecierpliwością będę wypatrywać kolejnych książek autora.
Serdecznie zachęcam Was do lektury „Czego nie słyszał Arne Hilmen”, która stanowi interesujący powiew świeżości na polskim rynku wydawniczym. Polecam ją zwłaszcza miłośnikom thrillerów. Okazuje się, że niezłą „skandynawską” historię, potrafi stworzyć także polski pisarz.
Moja ocena: 5-/6
Moja ocena: 5-/6
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Książkę można kupić: